Tarnmy miała serdecznie dosyć tej rozmowy. Spełniła swój obowiązek, informując Isobelle o miejscu pobytu wnu¬ka. Nie musiała znosić jej uwag dłużej, niż było to koniecz¬ne. Wprawdzie miała ochotę powiedzieć jeszcze to i owo, ale właściwie... Kiedy nie wyglądało na to, żeby ona o nim myślała! Jego tytuł, władza i pieniądze nie robiły na niej najmniej¬szego wrażenia. Nie próbowała go sobą zainteresować. Na¬wet nie chciało się jej ładnie ubrać ze względu na niego! Owszem, dwa razy zrobiła się na bóstwo, ale tylko po to, by Ingrid nie traktowała jej z wyższością. Nie przyszło jej do głowy stroić się dla Marka i nawet się z tym nie kryła. - Jak to się stało, że z współuczestnika bójki między Watkinsem a moim starszym bratem stałeś się głównym prawnikiem firmy Hoyle Enterprises? Ile czasu minęło od tamtego wieczora w Razorbacku, zanim Huff cię zatrudnił? - Zrobił to, jak tylko wyleczyłem się z kaca - zaśmiał się. - Chris zaprosił mnie na kilka dni, na ryby i tym podobne. I najwyraźniej domyślił się, że nie byłem zbyt szczęśliwy w firmie prawniczej, w której wtedy pracowałem. Gdy moja wizyta dobiegała końca, Huff złożył mi propozycję, której nie mogłem odrzucić. Przeprowadzka nie była dla mnie problemem. Nie pojawiłem się w Destiny z zamiarem pozostania tutaj, ale nie była to zbyt trudna decyzja. Mówiąc to, zanurzył palce w gęstej sierści Frita i bezmyślnie głaskał go po szyi. Pies zamknął oczy. Wydawał się pijany ze szczęścia. Zapytała, co stało się z Calvinem McGrawem, który był prawnikiem Huffa, od kiedy pamiętała. Beck Merchant zajął jego miejsce. - Pan McGraw odszedł na emeryturę. - Raczej Huff go na nią odesłał - odparowała. - Nie znam szczegółów układu, ale jestem pewien, że Huff zaoferował mu atrakcyjny pakiet emerytalny. - Och, oczywiście. Cena milczenia pana McGrawa musiała być wysoka. - Milczenia? - O tym, że przekupił ławę przysięgłych podczas procesu Chrisa. Palce Becka przerwały bezmyślny taniec. Powoli odsunął rękę od szyi Frita. Pies zapiszczał w proteście, ale jego właściciel zdawał się tego nie zauważać. Całą uwagę skupił na Sayre. Podszedł do niej powoli i stanął tak, że uwięził ją pomiędzy sobą i samochodem. - Proszę się odsunąć - wzdrygnęła się Sayre. - Za chwilę. - Co to ma oznaczać? - Wyznanie. Okłamałem cię. - Tego akurat mogłam się spodziewać. Kiedy dokładnie i w jakiej sprawie? - W sprawie komara. Wpatrywała się w niego, nic nie rozumiejąc. - Dziś po południu, nad rozlewiskiem, kiedy strąciłem dłonią komara z twojego policzka, pamiętasz? Nie było żadnego komara, Sayre. Po prostu chciałem dotknąć twojej twarzy. Nie dotykał jej teraz, ale wpatrywał się w nią tak intensywnie, że jego wzrok na swojej twarzy odczuwała niczym muśnięcie palców. Nie powinien stawać tak blisko. Nie zachował dystansu, jak przystało między dwojgiem nieznajomych. Wywołało to w Sayre niemal fizyczny dyskomfort. Było zbyt duszno i parno, by dwoje ludzie mogło stać tak blisko, czując ciepło promieniujące z ich ciał i niemal odbierając sobie powietrze. - Nie przypominam sobie - skłamała. Odepchnęła go i ruszyła w kierunku swojego samochodu, zaparkowanego niedaleko. Zanim doszła do auta, Beck zrównał się z nią. Chwycił ją za ramię i odwrócił tak, aby spojrzała na niego. - Po pierwsze, pamiętasz i to jeszcze jak. Po drugie, rzuciłaś dziś wieczorem kilka poważnych oskarżeń. Zasugerowałaś, że Chrisowi udało się wywinąć od kary za morderstwo, a potem oskarżyłaś swojego ojca o to, że przekupił ławę przysięgłych. To poważne przestępstwa. - Podobnie jak manipulowanie dowodami. Beck uniósł ręce. - Zgubiłem się. można naprawdę być dorosłym, jeżeli naprawdę nie było się dzieckiem... Między jej brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. - Pierwszy raz. - Właściwie ostatni. - Harper podniósł się, wspierając się o podłokietniki fotela. - Dobrze się trzymaliśmy. Przez całe lata dbaliśmy o to, żeby wszystko układało się po twojej myśli. Teraz przyszedł kres. Umywam ręce. Nie mieszaj mnie więcej do swoich spraw. Nigdy cię nie wydam, ale nie pomogę ci z tym - wskazał na kopertę. - Cokolwiek zrobisz, pamiętaj, że od tej chwili działasz sam. Nie wyglądał na kogoś, kto ma wystarczająco dużo sił, aby wsiąść z powrotem do samochodu, nie mówiąc już o wykonaniu swoich powinności jako szeryfa czy spełnianiu dodatkowych poleceń Huffa. Przynajmniej jednak przyznał się do swojej słabości i miał na tyle rozsądku, by postawić sprawę jasno. Ludzie nękani dolegliwościami fizycznymi lub problemami natury moralnej byli dla Huffa bezużyteczni. - Dbaj o siebie, Rudy. - Trochę już na to za późno - odparł szeryf i wskazał brodą na dom. - Lepiej ostrzeż Chrisa, że Watkins wciąż jest na wolności i może być bardziej zdesperowany niż przedtem. Przekaż to samo Sayre. Niech się mają na baczności. - Jasne. Rudy włożył kapelusz i pokuśtykał w dół schodami. Odjeżdżając, nie obejrzał się za siebie ani nie pomachał. Huff chwycił kopertę pozostawioną przez szeryfa i wszedł do domu, wołając głośno Selmę. Gospodyni wynurzyła się z kuchni, wycierając dłonie o fartuch. - Chce pan jeszcze kawy? - Sam sobie wezmę. - Rozkleił kopertę. - Idź na górę i obudź Chrisa. Powiedz mu, że muszę z nim porozmawiać. - Panicza nie ma. Huff przerwał wykonywaną czynność, nagle zdając sobie sprawę, że nie zauważył samochodu Chrisa przed domem. - Gdzie pojechał tak wcześnie rano? - Nie spał w domu, panie Hoyle. Wczoraj zadzwonił późno w nocy, powiedział, żebym pana nie budziła, ale prosił, by przekazać, że zamierza spędzić noc w obozie wędkarskim. Zapomniałam panu o tym powiedzieć... Huff zostawił Selmę, przepraszającą go za to, że nie poinformowała go o wszystkim wcześniej, i szybko podszedł do najbliższego telefonu w bibliotece. Wykręcił numer komórkowy Chrisa. Po czterech sygnałach w słuchawce odezwało się nagranie poczty głosowej. - Dalej, odbierz telefon. Jego palce zrobiły się nagle niezgrabne. Mięśnie klatki piersiowej zacisnęły się wokół serca, które się rozszalało, zupełnie jakby rzeczywiście niedawno przechodził zawał serca. Jeszcze raz wystukał tę samą sekwencję cyfr, z takim samym skutkiem. Nie tracąc więcej czasu, rzucił słuchawkę na widełki i pognał do szafy z bronią. Nie wiadomo kiedy, w środku nocy, wiekowy klimatyzator wyłączył się i odmówił dalszej pracy. Chris leżał na twardym, wąskim łóżku, pośród skotłowanych prześcieradeł, wilgotnych i wypłowiałych, zalatujących stęchlizną. Tej nocy było niemal tak samo upalnie, jak dwa tygodnie temu, w niedzielę, kiedy w tym właśnie pokoju zastrzelono Danny'ego. Czy to dopiero dwa tygodnie? Zdawało mu się, że minęło już co najmniej dziesięć lat. Stara drewniana podłoga wchłonęła krew Danny'ego niczym gąbka. Chris wątpił, by odbarwienia kiedykolwiek zniknęły, niezależnie od tego, ile razy się ją umyje. - Panno Dexter... - Ooo! - powiedziała z udanym zachwytem. - W tym hotelu? Naprawdę? I dostanę loże z baldachimem, a obsłu¬ga będzie mi się kłaniać? zdrada małżeńska, nie powinien żenić się z dziwką. Do pokoju wszedł Beck. - Spotkałem na korytarzu George'a. Powiedział, że ominęła mnie wielka przemowa. Gdy tylko dowiedzieli się o pikiecie przed fabryką, Chris zadzwonił do Becka. Złapał go w połowie drogi powrotnej z Nowego Orleanu do Destiny. Beck powiedział, że przyjedzie, jak najszybciej będzie mógł. Huff spojrzał na zegarek, Beck pojawił się w fabryce w rekordowym czasie. Postawił teraz swoją teczkę na podłodze i bez tchu opadł na sofę. - Wyjeżdżam z miasta na kilka godzin i od razu rozpętuje się piekło. Huff gestem nakazał Chrisowi podejść do barku, gdzie trzymał alkohole. - Nalej nam whisky, synu. - Musiałem przejechać przez środek tłumu naszych gości - rzekł Beck. - Właśnie o to im chodzi, jak sądzę - odezwał się Huff zza biurka, rozpierając się w skórzanym fotelu z wysokim oparciem. - Wybrali to miejsce specjalnie. - Wiemy na pewno, że zostali wysłani przez Nielsona? - Wcale tego nie ukrywają - powiedział Chris, podając Beckowi jedną z trzech wysokich szklanek z alkoholem. - Wyszedłem na zewnątrz, porozmawiać z facetem, który najwyraźniej jest przywódcą. To mięśniak, pewnie na sterydach, ale wystarczająco mądry, żeby nie powiedzieć nic poza tym, że mają pozwolenie, które zresztą mi pokazał i że wszelkie pytania powinienem kierować do pana Nielsona. - Tymczasem pan Nielson gdzieś się ulotnił. - Beck opowiedział im o swojej bezproduktywnej wizycie. - Jego biuro nie wygląda zbyt imponująco. Skromnie wyposażone, tylko jedna sekretarka, bardzo uprzejma i pomocna. Wyglądała na kogoś, kto upiecze ci szarlotkę lub przyszyje oderwany guzik, jeżeli tylko ją poprosisz. Nie była jednak naiwniaczką ani też kopalnią informacji. Niezbyt chętnie rozmawiała ze mną na temat mojego spotkania z jej szefem twarzą w twarz. Dobrze ją wyszkolił. Huff parsknął śmiechem. - Ten tchórz wiedział, że przyjedziesz, więc się schował. Może pojechał do Cincinnati, a może przyczaił się w barze po drugiej stronie ulicy, czekając, aż sobie pójdziesz. - Mało prawdopodobne. Dzwoniłem do jego hotelu kilka razy. Na początku powiedziano mi, że jeszcze się nie pojawił, potem się okazało, że prosił, by nie przełączano do niego żadnych rozmów. Tak czy owak, czuję, że ktoś tu próbuje mnie robić w balona. - Nie chciał się z tobą spotkać tego samego dnia, którego wynajęci przez niego demonstranci pojawili się przed naszą fabryką - powiedział Chris. - Pewnie masz rację - odparł Beck. - Jest jeszcze coś. Nawet nie doszedłem do najlepszej części opowiadania. Zgadnijcie, kogo spotkałem w biurze Nielsona, ubraną wystrzałowo i, pomimo wysokich obcasów, gotową do skopania tyłka wszystkim wrogom, poczynając ode mnie? - Chyba żartujesz - krzyknął Chris. - Sayre? - Strzał w dziesiątkę. - Co ona tam robiła? - spytał Huff. - To samo co ja. Chciała się zobaczyć z Nielsonem. Oczywiście w zupełnie innej sprawie. Przyszła tam, aby zaoferować współpracę i pomoc. - W jakim sensie konkretnie? - spytał Chris. - Nie doszliśmy do omawiania takich szczegółów. - Pojechała z tobą do Billy'ego Paulika? Zaskoczony Beck spojrzał najpierw na Huffa, a potem znowu na Chrisa. - Skąd o tym wiesz? równie mocno, jak promieni wschodzącego słońca. Mieszkańcem tej planety była istota zwana powszechnie Maską, której prawdziwego oblicza nikt nie znał. Każdy, - To niemożliwe, jutro wracam do Broitenburga, muszę więc dziś wieczorem być w Sydney. Mam te papiery ze sobą, możemy załatwić wszystko od razu. Złoży pani podpis i będzie pani miała tyle spokoju i samotności, ile tylko zapragnie. - Cześć. Teraz twoja kolej - powiedziała drewnianym głosem i z determinacją podała siostrzeńca Markowi. Mężczyzna zaczął rozpływać się nad jej urodą do tego stopnia, że poczuła się zażenowana. Ucałował ją w oba policzki. - Zdaję sobie sprawę, że pojawienie się bez rezerwacji jest z mojej strony arogancją - powiedział Beck. Maitre d' gestem uciszył jego próby usprawiedliwienia się i zapewnił, że dla niego zawsze znajdzie się tutaj stolik. Merchant zapytał, czy przed obiadem mogliby napić się z Sayre czegoś na balkonie. - Szampana, jeśli to możliwe. - Certainement. Gwarantuję państwu prywatność - odparł, strzygąc brwiami w kierunku Sayre. - Proszę się nie spieszyć. Miłej zabawy. - Pstryknął palcami i w otwartych na oścież oszklonych drzwiach pojawił się kelner, który odebrał zamówienie na szampana. Beck pokierował Sayre do stolika barowego na końcu balkonu. Pomógł jej usiąść na filigranowym krześle, sam usadowił się naprzeciwko niej. - Może powinienem zapytać cię o zdanie, zanim zdecydowałem, że zostaniemy na zewnątrz. - Właściwie to dobry wybór. - Nie jest ci za gorąco? - Lubię żar. - Tak, pamiętam. Coś w sposobie, w jaki wypowiedział te słowa, i w tym, jak na nią przy tym spoglądał, sprawiło, że serce zabiło jej mocniej w piersi. Zmieniając temat, skomentowała jego doskonalą znajomość francuskiego. - Musiałem zdać język obcy, aby otrzymać dyplom na uniwersytecie. Nie nauczył się tak dobrze francuskiego na sali wykładowej, ale jego lakoniczna odpowiedź świadczyła o tym, że dwujęzyczność nie była dla niego niczym niezwykłym. Kelner zniknął i pojawił się niemal natychmiast, niosąc tackę z dwoma wąskimi kieliszkami. Inny kelner umieścił kubełek z lodem obok ich stolika, nalał szampana do kieliszków, odstawił butelkę do kubełka i rozpłynął się w cieniach zalegających na balkonie. Beck uniósł swój kieliszek i lekko stuknął nim o szampankę Sayre. - Za co wypijemy? - spytała. - Za twój wyjazd. - Doprawdy? - Zabieraj się stąd, Sayre. Wracaj do swojego życia w San Francisco, zanim stanie ci się krzywda. - Za późno. - Miałaś złamane serce z powodu romansu w liceum. To nic w porównaniu z tym, co może ci się przytrafić teraz. - Mało o tym wiesz, Beck. - W takim razie uświadom mnie. Potrząsnęła głową. - To, co się zdarzyło, to sprawa Huffa i moja. Wyjechałam i przysięgłam, że nigdy tu nie wrócę. - A jednak wróciłaś. - Tak, wróciłam. - Dlaczego? Zastanawiała się przez chwilę, nim odpowiedziała: - Danny do mnie zadzwonił. - Kiedy? - spytał z widocznym zaskoczeniem. przejęcie obowiązków IOD
O Badaczu Łańcuchów słyszał Mały Książę już dawniej od wędrownych ptaków, lecz nigdy nie poznał go - Najpierw pomyślałam, że chodziło o nielegalne praktyki w fabryce. Teraz uważam, że Danny wiedział, co się stało z Gene'em Iversonem. Beck podszedł powoli do stolika i postawił filiżankę obok filiżanki Sayre. Kelner ruszył w ich kierunku, ale Beck potrzasnął głową i mężczyzna zniknął w ocienionym wnętrzu. Beck zbliżył się do poręczy, oparł na niej dłonie i pochylił się do przodu, opierając ciężar ciała na ramionach. Jego koszula napięła się na plecach, podkreślając muskulaturę ciała. - Danny stał się bardzo religijny - powiedziała Sayre - Spowiedź jest częścią obrządku kościelnego. Sądzę, że jeśli wiedział o Iversonie coś, co bardzo ciążyło mu na sumieniu, osiągnął wreszcie punkt, w którym uznał, że nie zdoła żyć normalnie, jeśli nie zrzuci tego ciężaru z serca. - Co jest dostatecznym powodem do popełnienia samobójstwa - mruknął Beck, zwracając ku Sayre głowę. - Nie, to doskonały powód do popełnienia morderstwa. Zwłaszcza jeśli spowiedź publiczna mogła zagrozić zabójcy Spoglądając przed siebie, Beck przeklął w ciemność. - W tej chwili włożyłaś w moje ręce brakujący element oskarżenia Wayne'a Scotta przeciwko Chrisowi. - Motyw. Spojrzał w dół, na dziedziniec i pogrążył się w milczeniu. Wreszcie odepchnął się od barierki i odwrócił. - Powinniśmy już iść. - Droga powrotna do Destiny jest długa. - Właśnie zrobiła się jeszcze dłuższa. Wszechobecny maitre d' podziękował im wylewnie, znów całując Sayre w oba policzki i niemal błagając Becka, aby wkrótce przyprowadził ją tu znowu. Zaczęli ostrożnie schodzić krętymi schodami w dół. Już na dziedzińcu, w połowie drogi, Beck zatrzymał się nagle. Sayre odwróciła się i spojrzała na niego, zdziwiona. Nie uśmiechnął się ani nie wytłumaczył, dlaczego przystanął. Nie musiał. Zaczął się cofać, wciągając ją w cień rzucany przez przytuloną do ściany wisterię. Pozwoliła mu na to. Jej krew wydawała się zaprawiona słodką ociężałością, tak jak wypita przed chwilą kawa likierem pomarańczowym. Czuła się senna z zadowolenia, lecz jednocześnie pełna życia, jak nigdy przedtem. Powieki ciążyły jej, lecz koniuszki nerwów drgały z podniecenia i oczekiwania. Beck przyciągnął ją do siebie, tak że widziała żyły na jego szyi, przebiegające tuż pod wilgotną skórą. Chciała poczuć jego puls pod wargami, lecz powstrzymała się przed przytknięciem ust do jego ciała. Wsunął dłoń w jej włosy, z tyłu, u nasady czaszki i przysunął jej twarz do swojej. Dzieliły ich tylko centymetry. Jego oddech był miękki i ciepły, niczym poranna mgła unosząca się nad rozlewiskiem. - Jeżeli cię dotknę, pomyślisz, że to z polecenia Huffa. - Nic mnie to nie obchodzi. Chcę, żebyś to zrobił - wyszeptała tuż przy jego wargach, wspinając się na palce. Pocałował ją. Sięgnęła po niego całym swoim ciałem, przywierając mocno, gdy otoczył ją ramionami. Jego pocałunek był mocny i zaborczy. Oparł dłonie na jej biodrach i twardo, zachłannie przyciągnął je do swoich bioder. Pochylając głowę, powędrował ustami wzdłuż sznura odpustowych koralików aż do piersi, które pocałował przez tkaninę sukienki. Potem znowu przyciągnął Sayre do siebie i chwytając delikatnie jej głowę jedną dłonią, wtulił jej twarz w dołek u nasady szyi. - Nie ma na tym świecie wystarczająco wielu pieniędzy, za które chciałbym się związać z A przecież zmysły miały na ten temat zupełnie inne zda¬nie. One właśnie tego potrzebowały, pragnęły, domagały się. Szpak zwyczajny (Sturnus vulgaris) jest pospolitym ptakiem rozmiarami zbliżonymi do kosa.Osiąga 20 cm długości ciała i do 40 cm rozpiętości skrzydeł. https://inspirujacydom.pl/szpak-zwyczajny-sprytne-ptaki-opis-i-zwyczaje/ Szpak zwyczajny został uznany za gatunek bardzo inwazyjny, co oznacza, iż szpak między innymi lubi niszczyć różnego rodzaju uprawy i uważany jest za szkodnika.
RS - Hector, powtarzam tylko, co od nich usłyszałem. zobaczył w jej oczach strach. - Wyglądam na https://chillmagazine.pl/arts/index.php?id=1344
Na szczęście jechała z opuszczoną szybą. Nic Śpi? Nie widziała oczu. Zawróciła z drogi do I w ramionach Bryana. https://sowoman.pl/arts/index.php?id=668
Tammy siedziała z Henrym na środku wielkiego hote¬lowego łoża. Podrzucała go, przytulała, obsypywała poca¬łunkami, próbując wywołać na jego buzi chociaż jeden uśmiech. Na próżno. - Wszystko naraz. - Nie wygląda mi na kogoś, kto boi się stawić czoło. Po tym, jak otrzymałem faks, zadzwoniłem kilka razy do jego biura w Nowym Orleanie. Powiedziano mi, że wyjechał. Zostawiłem wiadomość i prośbę, żeby oddzwonił. Do tej pory tego nie uczynił. - Widzisz? - Huff uśmiechnął się szeroko. - To właśnie miałem na myśli. Unika nas, a to mi pachnie tchórzem. Blefuje. - Chcesz, żebym nadal próbował się z nim skontaktować? - Daj mu się we znaki. Zobaczmy, jak mu się spodoba, że co rusz dostaje szturchańce w bok. Zacznij mu się naprzykrzać. - To dobry pomysł, Huff. - Nie odpuszczaj, dopóki nie zgodzi się na spotkanie twarzą w twarz. To jedyny sposób, by go rozszyfrować. Te faksy i listy FedExu to jakieś gówno. Jestem już zmęczony tym przerzucaniem się groźbami. - Zajmę się tym jutro z samego rana. - A tymczasem chciałbym, żebyś porozmawiał z naszymi najbardziej lojalnymi ludźmi, na przykład z Fredem Decluette'em. Z tymi, na których możemy liczyć. Trzeba się dowiedzieć, kim są podżegacze wśród naszych robotników. - Rozmawiałem z Fredem dziś po południu. Wraz z kilkoma innymi kolegami będą mieć oczy i uszy otwarte i doniosą nam, kim są ci wichrzyciele. Huff puścił do niego oko. - Powinienem wiedzieć, że od razu się tym zajmiesz. - Jeszcze jeden drink? Beck wstał i ujął szklankę Huffa. W bibliotece nalał kolejną porcję burbona sobie i jemu, po czym wrócił do oranżerii. - A teraz porozmawiajmy o czymś innym - odezwał się Huff, odbierając drinka z jego rąk. Beck spojrzał na niego ponuro. - Obawiam się, że jest coś jeszcze. Przed kilkoma chwilami zadzwonił do mnie Rudy Harper i... - To może poczekać. Porozmawiajmy o Sayre. - O co chodzi? - Może byś się z nią ożenił? Beck zatrzymał się tuż nad ratanowym siedziskiem i spojrzał na Huffa, który jak gdyby nigdy nic sączył drinka, Roześmiał się, widząc zaskoczenie na twarzy towarzysza. Beck otrząsnął się szybko i usiadł na krześle. - To chyba te leki zaburzają twoje myślenie. Co przepisał ci doktor Caroe i czy powinieneś to łączyć z alkoholem? - Nie jestem ani naćpany, ani pijany. Posłuchaj mnie. Beck udał, że się rozluźnia. Oparł się o poduszkę. - Lepiej, żeby to była dobra historia. Zamieniam się w słuch, Huff. - Nie bądź takim mądralą. Mówię poważnie. - Masz urojenia. - Podoba ci się? W odpowiedzi Beck jedynie spojrzał się na Huffa beznamiętnie. - Tak myślałem - powiedział Huff, śmiejąc się serdecznie. - Widziałem was oboje przy rozlewisku, po stypie. Nawet z tej odległości wyczułem żar między wami. - Żar? Masz rację. Sayre bardzo żarliwie tłumaczyła mi, jak podłą jestem kreaturą, - Wyśmiewając matrymonialne mrzonki Huffa, Beck zastanawiał się jednocześnie, czy stary rozmawiał z Chrisem i czy ten opowiedział mu o scenie w kuchni domu Becka, jaką przerwał Pewnie po to, by przypieczętować układ, tłumaczyła so¬bie w duchu Tammy. Tak, na pewno po to. Ingrid odegra rolę księżniczki, a jej przypadnie rola ubo¬giej krewnej, żebraczki prawie. To jej się nie uśmiechało. Właśnie, wszystko stanęło na głowie. Nic dziwnego, w końcu przyjechała z antypodów... mnie stworzyłeś, choć zapewne świadomie wcale tak o mnie nie myślałeś. Zresztą, ze mną było podobnie, bo ja też hifu zmarszczki palacza